„Układ zamknięty” jest niewątpliwie filmem niewygodnym i już przed wejściem do kin wzbudził wiele kontrowersji. W zależności od poglądów politycznych odbiorców określany jest jako wspaniały, prawdziwy, realistyczny, lub wręcz przeciwnie – zakłamany, naciągany i nudny. Abstrahując jednak od politycznych przepychanek wokół obrazu Bugajskiego, trzeba powiedzieć jedno: dzieło to na pewno wyróżnia się w polskiej kinematografii.
Scenariusz „Układu zamkniętego” oparty jest na prawdziwej historii – w 2003 roku na podstawie kilku niejasnych doniesień krakowska prokuratura oskarżyła grupę przedsiębiorców o malwersację na niebagatelną kwotę 65 milionów złotych. Zostali zamknięci w areszcie na dziewięć miesięcy, a w tym samym czasie naczelnik skarbówki wystawił akcje ich spółki na sprzedaż. Jak się okazało, żadnej malwersacji ani grupy przestępczej nie było – była za to utrata biznesu życia i pozbawienie wolności. Ukarany nie został nikt.
Film Bugajskiego poza kontrowersjami związanymi z polityką, budzi również wiele emocji w całkiem apolitycznych widzach. Przede wszystkim wywołuje niepokój. Już hasło reklamowe: „Jutro mogą przyjść po ciebie”, było strzałem w dziesiątkę. Siedząc na sali kinowej i wgłębiając się w fabułę ma się wrażenie, że naprawdę nic nie jest pewne i coraz bardziej traci się poczucie bezpieczeństwa. Nagle ma się wrażenie, że żyjemy w kraju skrajnie skorumpowanym, pełnym intryg i wręcz niecywilizowanym. Uczucie to podkreśla także znakomita gra aktorska – w rolach głównych Janusz Gajos, Kazimierz Kaczor i Wojciech Żołądkiewicz.
„Układ zamknięty” to obraz, który nie tylko pokazuje autentyczną historię czy uświadamia nam istnienie patologii w polskim systemie prawnym, ale także pozwala nam wczuć się w role niewinnej ofiary.