Film Złodziej Tożsamości (oryg. Identity Thief) zaczyna się idiotycznie, a później jest jeszcze gorzej. Mamy tu do czynienia z 80 minutami czegoś, co miało być śmieszne, ale nie wyszło. Później, ni z tego, ni z owego, mamy półgodzinny sentymentalny finał, kiedy to powinniśmy brać głupkowate zagrania naprawdę poważnie.
Z założenia film jest śmieszny, lecz niestety nie jest zabawny. Nasz bohater, Sandy Patterson (Justin Bateman) bezmyślne podaje przez telefon tyle osobistych informacji, że pewna kobieta (Melissa McCarthy, gruba, agresywna, rozgadana kobieta z Bridesmaids) może ukraść jego tożsamość.
Dlaczego jest to mało prawdopodobne? Ponieważ Sandy pracuje w finansach, jako fachowiec od rachunków, w dużej firmie inwestycyjnej. Innymi słowy, jest dokładnie taką osobą, która nie dałaby się wrobić w taki precedens.
Jego karty kredytowe są wykorzystywane do granic możliwości. Zdumiewające, że nie otrzymał pomocy od banku czy policji, a jego pracodawca mówi mu, że straci pracę, jeśli osobiście nie przywiezie złodzieja z Florydy do Kolorado, w przeciągu tygodnia.
Policjant zajmujący się śledztwem (Maurice Chestnut, wyglądający na zakłopotanego) twierdzi, że nasz bohater powinien podstępnie zwabić kobietę, porwać ją , a następnie przewieźć przez granice stanów. Jest to najgorsza porada prawna, jaką kiedykolwiek widziałam w filmie fabularnym.
Każdy, kto widział film akcji będzie w stanie odgadnąć, co będzie dalej. Sandy spotyka złodzieja, chamską, wulgarną, przestępczynię, o przerażającym poczuciu smaku i bez śladu skrupułów.
Co najdziwniejsze, zgadza się ona jechać z nim do Kolorado, a nawet zawiązuje się pomiędzy nimi jakaś więź. Dowiadujemy się, że miała pozbawione szczęścia dzieciństwo i jest ogromnie samotna. W ostatnim akcie następuje niewiarygodna zmiana...
Jak to w filmach Adama Sandlera, większość humoru to tzw. brzydka przemoc. Jeden z gagów ma w roli głównej obijanie się po twarzach i to ma być zabawne, nawet jeśli jest potencjalnie śmiertelna. Wymioty, wulgarny język czy cudzołożny seks w nędznym motelu z kowbojem z nadwagą.
Wszyscy bohaterowie zdają się cierpieć na totalny brak smaku i galopującą głupotę.
W jednym momencie, nasz bohater zostaje ugryziony przez jadowitego węża i traci przytomność, by po chwili obudzić się, mimo iż nie dostał żadnego lekarstwa, na dodatek bez żadnych efektów ukąszenie. Medyczny cud. Dodatkowo nie pyta nawet, dlaczego towarzyszka nie zabrała go do szpitala albo chociaż do lekarza.
Podobnie, ekstremalne otyłość bohaterki jest w jednym momencie wyolbrzymiona, a w kolejnym już nikt o tym nie pamięta. Gdy ma przebiec kilka kroków, ma problemy z oddechem. Kilka godzin później jest w stanie przenieść naszego bohatera przez pół mili lub więcej. Nie widać tu ani krzty sensu.
Film został nam dany dzięki Craigowi Mazin, którego poprzednie przestępstwa przeciwko ludzkości to „dzieła” takie, jak Straszny Film 3 czy Superhero Movie.
Złodziej tożsamości generalnie jest nudnym, bez wyrazu i bardzo niskich lotów filmem. Dla wszystkich, oczywiście z wyjątkiem scenarzysty.