Niedawno miałam okazję wybrać się do kina na "Życie Pi". Film zdobył aż 4 Oscary, w tym również dla najlepszego reżysera - Anga Lee.
Jest to ekranizacja bestsellerowej powieści Yanna Martela. Film opowiada o chłopcu, Pi - synu właściciela zoo, który mieszka wraz z rodziną w Indiach. Zostaje wystawiony na próbę, gdy, podczas sztormu statek, którym płynie Pi i jego rodzina, ulega uszkodzeniu i tonie. Główny bohater znajduje się w niewielkiej szalupie na środku Oceanu Spokojnego w towarzystwie hieny, orangutana, zebry i tygrysa bengalskiego o imieniu Richard Parker. Pi robi wszystko, by przetrwać. Po niedługim czasie zostaje na łódce sam z tygrysem i o dziwo - zaprzyjaźnia się z nim.
"Życie Pi" zachwyca przede wszystkim zdjęciami. Przyroda, rośliny, zwierzęta... Reżyser zabiera nas do wspaniałego świata, jakiego nikt z nas jeszcze nie widział: magiczna wyspa, tropiki, latające i świecące ryby... Produkcja zachwyca również muzyką, która idealnie współgra z obrazem.
Na uwagę zasługuje postać głównego bohatera. Tutaj oklaski dla reżysera za wykreowanie postaci Pi, w którą znakomicie wcielił się dziewiętnastoletni (!) Suraj Sharma. Niesamowicie zagrana postać, świetnie ukazane emocje głównego bohatera, które każdego widza chwycą za serce. To również historia pięknej przyjaźni między człowiekiem, a zwierzęciem.
Z pewnością mogę polecić ten film, zwłaszcza warto go obejrzeć na dużym ekranie, bo przedstawione krajobrazy zapierają dech w piersiach. Opowiedziana historia jest niesamowita, bardziej wymagający widzowie mogą dopatrywać się drugiego dna, a nie tylko "ładnej" historyjki.