Facebook Twitter Linked GPlus

Ilu kierowców dziś przeklinało w duchu, nie mogąc dojechać na czas z powodu strajków? Rolnicy stoją pod ścianą, nie mają wyboru. To dla nich być, albo nie być. Kilka słów wyjaśnienia dla tych, którym rolnictwo jest obce...

Skala strajków rolników zaskoczyła chyba wielu, ale problem narastał we względnej ciszy dłużej niż dwie dekady, patrząc w ujęciu europejskim. Niedługo minie 20 lat od kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej (dla przypomnienia 1 maja 2004 r.) i warto pokusić się o małe podsumowanie. Rolnictwo zachodnie, obecnie także i polskie,  jest wspomagane przez system dopłat do hektara, paliwa, maszyn i urządzeń, na które corocznie przeznacza się miliardy euro (strefa euro powstała 1 stycznia 1999 r., więc mija 25 lat). Dzięki temu utrzymywana była i jest produkcja zwierzęca i roślinna, w tym działy ogrodnictwa. Szybko jednak zorientowano się, że dopłaty nie rozwiązują problemu, bo tkwi on głębiej. Dodatkowo pojawiły się kłopoty związane z eksportem żywności do Rosji w związku z embargiem wprowadzonym w czasie pierwszej odsłony wojny z Ukrainą w 2014 roku.

Patrząc globalnie na europejską produkcję rolną - dla uproszczenia w oderwaniu od zmian, jakie zachodziły w innych częściach świata – widać, że sprzedaż wysokiej jakości produktów stała się dużo trudniejsza. Świat chroni swoje rynki i otwiera je w sposób przemyślany na podstawie długo ustalanych umów, obwarowanych wieloma warunkami, w obronie własnych producentów. W wielu sektorach rolnictwa europejskiego, jak chociażby w polskim sadownictwie, odnotowano znaczące nadwyżki niektórych gatunków owoców, których nie dało się szybko upłynnić. Ceny spadły, a opłacalność stanęła pod znakiem zapytania. Wcześniej tego typu zawirowania dotyczyły poszczególnych sektorów produkcji lub niektórych krajów. Obecnie mają charakter ogólny i ponadpaństwowy w związku z importem produktów rolno-spożywczych z Ukrainy, nasiloną szczególnie w Europie Środkowo-Wschodniej. Wojna jest na pewno sytuacją wyjątkową.

Mocno już rozwarte nożyce popytu i podaży otworzyły się jeszcze bardziej, a problemy, które wcześniej były częściowo łagodzone przez dopłaty do produkcji rolnej, ukazały niekonkurencyjność europejskiego rolnictwa i ogrodnictwa spowodowaną dużymi kosztami pracy, ograniczeniem środków ochrony roślin, rozdrobnieniem, gorszymi glebami. Nadprodukcja, import przy kurczących się rynkach zbytu nasiliły bezbronność rolników i proces przechwytywania marż rolniczych przez firmy skupujące i pośredników. Ponadto globalne sieci handlowe nie są zobligowane do  zakupu owoców, warzyw, mleka i innych produktów spożywczych w danym kraju. Mogą je sprowadzać z odległych krajów z pominięciem rodzimej produkcji.

W pierwszej dekadzie XXI wieku uznano, że przyczyną kłopotów finansowych rolniczych rodzin jest niewspółmiernie mały zysk w odniesieniu do kosztów związanych z produkcją, przygotowaniem do sprzedaży, przechowywaniem, a ceną uzyskiwaną w gospodarstwach. Zastanawiano się, jak sprawić, aby w kieszeni rolnika pozostawała większa część kwoty finalnie wydanej w sklepie przez konsumenta. W opinii społecznej pokutuje przekonanie, że 60-70% ceny detalicznej to „zarobek” rolnika, a tymczasem pozostaje mu 20-30%, i sprzedaż odbywa się sezonowo, przez część roku. Akcje „z pola do stołu”, ograniczające liczbę pośredników, są jak najbardziej uzasadnione, ale niewystarczające i przede wszystkim bardzo trudne do wprowadzenia. Jak wiadomo „duży może więcej”, dyktuje więc ceny w obliczu nadprodukcji, a rozproszeni niezrzeszeni rolnicy przyparci do muru gotowi są zbywać pośrednikom swoje produkty z niewielkim zyskiem lub poniżej kosztów produkcji, bo mogą nie sprzedać ich wcale... Ktoś może powiedzieć: „to źle o nich świadczy”, albo „trzeba mieć głowę do interesów”. Łatwo powiedzieć... Rynek produktów rolnych jest dziś także w dużej mierze zmonopolizowany i jeden niewielki producent nie jest w stanie się przebić. Wiele mówiło się o tworzeniu grup producentów, co jest ze wszech miar słuszne, ale też nie rozwiązało problemów (to temat na odrębny artykuł). W dobie nadprodukcji wzmocnionej napływem tańszych towarów z zagranicy ceny szybko spadają, natomiast rosną bardzo powoli, są niestabilne i podatne na impulsy z rynku (niespodziewane obniżki cen w skupach, wstrzymywanie skupu płodów rolnych itp...)

Pamiętać trzeba, że alternatywą dla niesprzedanych produktów jest – i to pół biedy - przeznaczenie ich do przetwórstwa, na pasze (gorszej jakości owoce, warzywa, ziarna) lub także, niestety, pozostawienie w polu, pod drzewem, czyli ich zmarnowanie... Ograniczenie produkcji jest zapewne nieuniknione w erze nadpodaży, ale czy kolejnym etapem nie będzie upadek rolnictwa, jakie dziś znamy?

Może w gruncie rzeczy gra toczy się o to, aby w miejsce rolnictwa indywidualnego, rozdrobnionego, dającego możliwość przeżycia milionom rodzin, wprowadzić wielkie farmy, w których pracę znajdzie tylko część tych, którzy zostaną wypchnięci z rynku i nie będą w stanie odtworzyć produkcji? Czy czeka nas epoka żywności produkowanej przemysłowo przez wielkich graczy? Jedno wydaje się pewne: pozostaną najsilniejsi, może ci obecnie najwięksi, oraz ci, którzy przetrwają niesprzyjający czas.

Oby tylko rynek pracy wchłonął tych rolników, którzy będą pozbawieni źródła dochodów.

Polecane publikacje

 

baner 120 ktosiek okladka feniksbaner przeszlosc okladka baner lacza nas roznice okladka ok